— Zresztą, dam spokój! — powiedział sobie. — Odrzucę precz wszystkie ślubowania Załamując ręce, ogarnięty strachem, który mi pali mózg, powiem sobie: Chcę się wżyć w moje stulecie. Czyż nie miałoby dla mnie miejsca pośród strażników swoich? Wszakże ma swych wiernych, czyż mogę zasiąść pośród nich, jak w kole przyjaciół? Chodzę, niby po cudzym domu, gdzie nie wyciąga się do mnie żadna ręka, a nikt słów mych nie rozumie. Siedzę u stołu, pośród rozmawiających, a sam mówić niezdolny. Samotność wokół mnie wzrasta, a ja wałęsam się wśród ciemnych kątów mej stancji. Patrząc na tłum ludzi, mam wrażenie, że jestem zmartwychwstałym, którego krewni dawno zeszli ze świata, a groby ich zostały zrównane z ziemią. Każda gazeta i każda nowa książka powiada mi: Idź w pustynię i żyj złudzeniem, jeśli żyć chcesz. Na tej ławie niema dla ciebie miejsca! — Odchodzę tedy, a gdy chcę przystanąć, niewidzialna ręka popycha mnie naprzód. Stawiam opór, dopatruję się stron jasnych w tem, co mnie otacza, chcę się nauczyć czegoś, ale wola moja nie idzie mi z pomocą. Niewidzialna ręka popycha mnie dalej, a nie widzę kresu drogi. Taż sama ręka podaje mi myśli i uczucia, których nie szukałem, ale które nie gasną już potem we mnie. Jest to krew mego ojca i matki, są to cechy ludzi zmarłych przed wielu pokoleniami, jest to nieodporny fatalizm. Ta, stercząca z ziemi ręka widma zasypuje mnie pragnieniami tych, co spróchnieli już i wiedzie, gdzie chce.
Wczesnym już rankiem usłyszał kroki i głosy w przedsionku. Wchodzono i wychodzono, a drzwi komory z trumną skrzypiały.
Wybrał kilka z pośród leżących przed nim rysunków i wyszedł. Przy trumnie stał pater Paviani, kilku
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/132
Ta strona została przepisana.