Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/137

Ta strona została przepisana.

— Ważkie to słowa! — rzekł ksiądz wesoło. — Ale wasz obchód nabierze podwójnej wspaniałości i siły, jeśli także przyjaciele Kościoła...
— Pod tym względem masz, ojcze, rację zupełną, my też czynimy wszystko co można, by rzecz wypadła wspaniale. Weźmie udział ośmset osób w kostjumach, a mojem właśnie zadaniem jest wynajmowanie ludzi, zwłaszcza statystów teatralnych. Hans Alienus przysyła codziennie swego Giuseppa z wekslem. Stracił do cna zmysły i pisze, że pieniądze to tylko przekaz na zaoszczędzony kapitał piękna ludzkości. Cały swój byt złożył w ofierze, by zatriumfować i dać naszemu miastu widowisko niesłychane. Poświęcił połowę spuścizny po matce, a pisze też, że jeśli nie starczy, odda drugą połowę.
— Pisze? Czemuż sam nie przychodzi?
— Wszyscy się temu dziwujemy. Pisze, że ma zamiar przyjść dopiero na sam obchód.
Betty odłożyła rysunki i przeszła, nucąc coś, w drugi koniec pokoju.
— Pójdę sam i pomówię z nim! — powiedział pater Paviani, wstał i zaczął krążyć pomiędzy pracującemi szwaczkami, biorąc je po ojcowsku pod brodę i żartując swobodnie i wesoło. Doszedłszy do kominka, jął dmuchać, kaszleć i szczypać się po policzkach, na znak, że czerwienieje i dusi się od gorąca, którego znieść nie może. Potem otarł niebieską, kraciastą chustką tonzurę i spytał Giggję, czy pamięta to, z czego mu się zwierzyła u Św. Agnieszki. Rozśmieszyło ją wielce to pytanie, poczerwieniała, wyrzuciła, śmiejąc się, ramiona w górę i zaczęła prosić, by powiedział, co ma na myśli.