Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/138

Ta strona została przepisana.

— Tajemnica spowiedzi, to rzecz święta, moje dziecko! — odparł poważnie i zatarł z zadowoleniem ręce.
Skinął wszystkim uprzejmie głową, wsadził laskę pod pachę, włożył kapelusz, otwarł drzwi i przekroczył elastycznie próg. Prąd powietrza wydął poły jego surduta, skinął raz jeszcze i znikł w klatce schodowej, gdzie jego trzewiki skrzypiały przez chwilę, a potem wszystko ucichło.
Wieczorem tegoż samego dnia chodził Hans po pokoju, grzebiąc w licznych rysunkach i szkicach programu. Kilka z nich wysłał właśnie Betty, która mu zaczęła wprost imponować swą wytrwałością. Dął mocny wiatr, a szum deszczu dawał wrażenie, jakby cały dom płynął po pełnem morzu. Na stole płonęło światło, a kilka sękatych polan jarzyło się na kominku.
— Dziwne — mówił do siebie, — że wszystkie wyrazy, zawierające przydomek „piękna“, zostały do tego stopnia wyklęte, iż mnie samemu, gdy je wymawiam, wydają się sztucznemi i niesmacznemi. Tak głęboko tkwi w nas wszystkich ascetyzm ducha epoki.
W tej chwili ktoś zapukał, a Hans drgnął. Bezwiednie doznał przykrego i niesamowitego wrażenia. Pomyślał, że może Giuseppe zapomniał czegoś i wraca.
Wziął światło, wyszedł do przedsionka i otwarł drzwi.
W ciemności stała jakaś wysoka, czarna, ociekająca wodą postać. Był to ojciec Paviani, który zamienił tymczasem laską na parasol.
Wszedł i usiadł na jedynym stołku, przysunąwszy go bliżej do kominka. Hans przyrzucił polano, a płomień, który zaraz buchnął, nadał cechę, jakby legen-