Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/139

Ta strona została przepisana.

darną, księdzu, którego szczupłe, długie nogi rzucały wielkie cienie po podłodze.
Ojciec Paviani wziął tabakierkę i jął bez wstępu rozwijać swój plan.
— Słowo „piękno“ — dodał — niewłaściwe jest w ustach moich, coprawda. Chrystjanizm nienawidził piękna i epoka nasza odziedziczyła po nim ten przesąd. Jak pan widzisz, może też i katolicki ksiądz mówić bezstronnie.
— Tosamo, co ojciec porusza, myślałem przed jego przybyciem. Rozmowa nasza nabiera sztuczności już przez to samo, że używamy pojęcia piękna. Słowo, to jednak rzecz ważna.
— Mam na to radę. Ile razy przyjdzie nam słowo to wymówić, zmilczmy i kiwnijmy głowami. A poza tem... czy godzi się pan na moje propozycje?
Hans wahał się z odpowiedzią.
— Przy naszej pomocy — podjął ksiądz — uzyskasz pan bezwzględne uznanie dla tego (skinęli głowami), co miasto nasze ogląda od lat tysiąca. Celem okazania przychylności dla dawnego, dobrego zwyczaju obchodów karnawałowych, Ojciec Święty zaprosi wszystkich członków pańskiej świty na świetny obiad w muzeach watykańskich. W ogrodach dostanie jeść równa liczba biedaków.
Hans zaczął na nowo chodzić szybko po pokoju, a ojciec Paviani także nie mógł wytrzymać na stołku. Kroczył wielkiemi krokami, następując mu na pięty i potrząsając tabakierką. Mówił szybko, z uniesieniem, to znów milkł i cedził słowa cicho, ze szczególnym naciskiem.
— Miejże rozum, drogi synu! — perswadował. — Bądźże bezstronny i pobłażliwy, Nie czuję się w zgo-