Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/140

Ta strona została przepisana.

dzie z poglądem, jakoby ludzkość miała teraz koniecznie stać wyżej niż przedtem, teraz właśnie, w epoce mojej i epoce Betty. Cały czasokres ludzkiego życia aż po dni nasze osięgnął swój rozkwit w antyku. Nie mogę temu zaprzeczyć, chociaż jestem chrześcijaninem. Tak myślę i jak wiem, myślisz pan. Ale nie wyzbywajmy się wiary, że praca nasza, wiedza, a nadewszystko nauka chrześcijańska to posiew, co wyda nowe plony. Owa pierwsza epoka doszła do jesieni i zaczyna się zmierzch świata. Głębsze jeszcze zapadną ciemności, rozjarzone jeno pożogą ruin. Milami jaśnieć będzie łuna pogorzeli najwspanialszych dzielnic naszych. Dzień ten bliski jest może, czy też czeka, poza nienarodzonemi jeszcze pokoleniami... nie wiem tego, ale wiem, że nadejdzie i łuna rozbłyśnie na murawie, pod którą spoczywać będą kości moje. Runie w gruz kultura, na łonie której zostałem zrodzony i pod której osłoną pradziad mój i prababka snuli marzenia miłosne, a potem, z imieniem swego Boga na ustach, zasnęli na łożu śmierci. Smutek mnie ogarnia, gdy żegnam mieszkanie, gdziem żył szczęśliwie, a w momencie zniszczenia uczuwam tęsknotę uwieńczenia tego, co zginie. Podobnych doznaję uczuć, patrząc jak mech porasta tę kulturę, tak bogatą w możliwości, a tak promienną jeszcze nawet w chwili skonu.
Stanął przed kominkiem, opierając skrzyżowane ręce na poręczy krzesła. Głos mu drżał, a płomień migotał w bujnych, szpakowatych włosach i lśnił na pierścionkach cienkich palców.
— Teraźniejszość, to sala przechodnia, którą minąć musimy, zaś wszystko co istnieje, ma uzasadnienie w tem, że jest. Pozwala na to sam Bóg. Niema jednakże człowieka, któryby nie chciał minąć jaknaj-