Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/143

Ta strona została przepisana.

fuł. Na płycie kominka błyszczał hełm blaszany, zaś w kącie stał związany pęk czerwonych prętów, z wiszącemi u góry trójzębnemi flagami z białego płótna, pośrodku których widniała sztywna, malowana piwonia.
Wstała na powitanie, ale wypadło ono chłodno. Udała zdumienie, mimo że Betty zawiadomiła ją, iż dziś przyjdzie, i tak wszystko urządziła, by ją zastał samą, przy „warsztacie“.
Niezwłocznie spostrzegł, że jej wygląd zewnętrzny nie odpowiada wytworowi wyobraźni. Był o wiele mniej doskonały, a brudny kołnierzyk i plamy na palcach odepchnęły go. Uznał także, że rysy Eleny nie pociągają więcej, niż rysy innych dziewcząt, zaś pokora, narzucona przez życie, wydała mu się dziś maską jeno, bowiem oczy patrzyły dziwnie ostro.
— Nie jest piękna! — pomyślał, ale dodał zaraz: — Chciałem właściwie pomówić z Giggją!
— Leży w łóżku i dlatego żadna z nas nie weźmie jutro udziału w obchodzie. Od dawna już jest nerwowa i ciągle słabuje.
Ale rozczarowanie, jakiego doznał, ustąpiło już, gdy Elena zdejmowała z krzesła tekturową zbroję, by mu zrobić miejsce. Rzeczywistość zamgliła się, a wyobraźnia Hansa postawiła pomiędzy nimi jakby barwne szkło.
Poszukał w kieszeniach, dobył zielone pudełko i otwarł je. Na strzępku waty leżał żelazny pierścień.
— Czy widywałaś przedtem ten pierścień, Eleno? — spytał.
— Bardzo często miewałam go w ręku. Dała ci go Giggja w kościele. Jesteśmy dobremi przyjaciółkami, siostrami niemal, przeto niema pomiędzy nami