Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/144

Ta strona została przepisana.

tajemnic. Coprawda, ja nie zawsze byłam wobec niej szczerą, jak ona.
— Są na tym pierścieniu dwie ręce, czarna i biała, ręka jaśni i szczerości, oraz ręka ciemności i obłudy. Oddaj jej to, proszę! Czarna ręka, była moją.
— Jakże możesz żądać tego odemnie?
— Proszę cię, oddaj mi tę przysługę!
— Powtarzam, że nie mogę!
— Cóż tedy czynić mamy? Czy nie widzisz, jak sprytnie los wygrywa atuty swoje?
— Sam powinieneś jej wszystko powiedzieć i zwrócić pierścień.
— Powinienem, ale to niemożliwe.
— A widzisz! Nie możesz sam, a żądasz tego ode mnie, któram codziennie była jej powiernicą.
— Czemuż nie wyznałaś jej wszystkiego szczerze?
Pokraśniała.
— Cóż jej miałam wyznać?
Nie widział już brudnego kołnierzyka, ni drobnych usterek, jeno własną wyobraźnię, okrywającą ją w welon mglisty.
— Jeśli mi dasz papieru, pióra i atramentu, to napiszę Giggji to, cośmy jej oboje dawno powinni byli powiedzieć.
Elena podeszła do czarnego pulpitu w kącie pokoju i dobyła zaplamiony kałamarz, na którym leżało kilka rączek i płatków płótna. Postawiła go na stole, poczem zwróciła się ku drzwiom, jakby miała odchodzić, chociaż dobrze wiedziała, że chce zostać.
— Sprawiam kłopot — powiedział, — ale tu niema atramentu, a także trudno bez papieru napisać list.
— Rzadko pisuje ktoś u nas. Może jest ołówek pod płatkami? — odparła.