Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Jest, ale złamany. Czy masz scyzoryk?
Siadł przy stole, ona zaś przystąpiła doń, nie jak zazwyczaj spokojnie, ale porywczo, ruchem zdecydowanym, i podała mu odpięty od paska, zdobny w dwa żórawie, nożyk.
Otworzył go i zaciął ołówek, ale koniec kruszył się ciągle. Zniecierpliwiony, cisnął go pomiędzy tkaniny na stół.
— Niepodobieństwo! — powiedział.
Stała tuż obok. Podniósł głowę i zobaczył w wiszącym skośnie nad kominkiem zwierciadle jej twarz i swoją, ogarnięte tem wzburzeniem, które sam, w tymże pokoju, nazwał chorobliwem i wstrętnem. Jednocześnie ogarnęło go uczucie niesamowite, że oto patrzy na samego siebie, spogląda w zimne, obojętne oczy człowieka, który jest jego losem i którego właściwości decydują o życiu.
— Nie powinno się było stać to wszystko! — wybuchnął. — Nie trzeba było nigdy mówić ze sobą! Czemu tak jest?
Stała ciągle przy nim, a nabyta długą zależnością uległość odbiła się w jej rysach wyrazem surowości.
— Wydmuchujemy bańki mydlane do rozmiaru gór! — dodał po chwili.
Powiedzieli sobie już tyle, że wydało się naturalnem mówić dalej.
— Nigdym tyle nie cierpiała, — podjęła zcicha — jak wczoraj wieczór, dowiedziawszy się od Betty, co mówiła z tobą w bibljotece. Gdym przyszła do sypialni, Giggja leżała już, ja zaś nie świecąc, chciałam pójść do Betty. Stojąc i nakręcając zegarek, słyszałam, jak się przewraca i czułam, że na mnie patrzy zdziwiona, czemu nie zbliżam się, by ją pogładzić po włosach, jak