Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/147

Ta strona została przepisana.

była tak dziecinna, łatwiej byłoby mi, sądzę, mówić z nią i nie troszczyłabym się tak o nią. Słyszałam bicie własnego serca, gdy wróciła znów do przykrej sprawy, mówiąc cicho, jak się zazwyczaj mówi w nocy.
— Cóż powiedziała?
— Lubisz jego towarzystwo i miły ci jest, jak przyjaciel. Czy czynisz to ze względu na mnie, Eleno? — Nie wiem dobrze! — odparłam. — Jest taki inny, niż my! My bierzemy życie jak płynie, w ostateczności siadamy do sztucznych kwiatów, on zaś postanawia z góry, jakiem ma być jego życie, układa je wedle swej woli, podobnie jak program karnawałowy.
— Czy tyle tylko powiedziała?
— Nie pamiętam już wszystkiego. Ale nie mogąc zrazu zdobyć się na to, by jej powiedzieć: dobranoc, teraz uczułam jeszcze większą trudność mówić serdecznie i naturalnie. Próbowałam po cichu i udawało mi się, a czułam, że słowa te, wyrzeczone głośno, zabrzmią zupełnie inaczej. Nie chcąc wzajemnie dać poznać, że jeszcze czuwamy, leżałyśmy bez ruchu, ale wiedziałam, że nie śpi, zapatrzona w ciemność, podobnie jak i ja. Pomyśl tylko, gdyby powzięła podejrzenie!
— Byłoby to może najlepsze!
— Zasnąwszy, śniłam, że siedzę na podłodze, z bezwładnemi ramionami, a Giggja patrzy na mnie wychylona z łóżka. Wskazywała na sufit, a tam błyszczały światełka gazowe nieskończenie długiemi szeregami, gubiąc się w ciemnościach. Kurczyłyśmy się obie i malały na kulki, które nawleczone na sznurek coraz to mocniej ściskały mi gardło. Uczułam, że muszę krzyknąć, ale jednocześnie wiedziałam, iż w takim razie posłyszy i spyta, czemu wołam. Postano-