Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/148

Ta strona została przepisana.

wiłam obudzić się i nastąpiło to, potem jednak nie mogłam już zamknąć oczu. Drżę przed następną nocą.
Mówiąc to, ściskała w dłoniach chustkę, on zaś słuchał, jak człowiek ogarnięty śpiączką, który nie rozumie całych zdań, natomiast chwyta poszczególne słowa, ujmując je jakby litery, poza któremi nic już dlań niema na świecie.
Szczerość Eleny zbliżyła ich bardziej jeszcze, a uczucie wyrzutów sumienia, z jakiem się spotkali, wywołane dzielącym ich obrazem przyjaciółki zbladło znacznie. Gdy wstał, bezwiednie odstąpiła na bok, jakby przejęta strachem przed nim, sobą samą i samotnością, która ich otaczała.
— Ojciec Paviani mówił, że chcesz wyjść jutro pieszo z miasta, — powiedziała — toteż tęskniłam, by cię zobaczyć dziś i pożegnać.
— Moglibyśmy zostać parą szczęśliwych ludzi, gdybyśmy przestali troszczyć się wymogami, jakie sami sobie stawiamy.
— My, szcześliwi? — roześmiała się gorzko i zaczęła płakać. — Wierz mi, szczęście nie jest ci przeznaczone! Dzieli nas współzawodniczka szczęśliwsza, niż moja biedna przyjaciółka! Nie czułbyś się nigdy dobrze w domu!
— Masz na myśli wiszącą lampę, fotel na biegunach i chleb szafranowy? To prawda, wżyłem się w inne czasy. Sądzisz, że dzieli nas przeszłość?
— Tak myślę. Jesteś człowiekiem, porwanym przez ducha gór.
Znikła oschłość jej głosu. Powiedziała to miękko, spoglądając na stojącego przed nią mężczyznę w starannem, a źle leżącem ubraniu. W ręku trzymał