Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/151

Ta strona została przepisana.

nie zerwałem tego kwiatu? Zwiądł pewnie za parę dni, a przez całą wieczność po ten sam kwiat nie sięgnie stęskniona ręka.
— Od roku słyszę to codziennie. Umiem już na pamięć! — powiedziała.
— Ten zegar na kominie daje mi prawo mówić, jak mówię. Znieść nie mogę głośnych zegarów, ten jest atoli spadkiem Elżbiety po rodzicach. W jego tykocie słyszę regularny krok czasu i wiem, że kółka mechanizmu poruszają tesame wagi, jakie mnie wprawiają w ruch nieustannie. Codziennie pragnę, by dzień minął jaknajprędzej, a jeśli się przeciąga, odczuwam niezadowolenie. Jesienią tęsknię za wiosną, a o wiośnie za latem. Ciągle tęsknię... ale za czem? Czyż za dniem, kiedy rozpadnę się w masę wstrętną, tak, że najbliżsi nawet uczują odrazę? Czyż za chwilą, kiedy wyniesiony w skrzyni spocznę na wieki po za murami miasta, gdzie nikt się po ciemku przyjść nie waży?
Pociemniały plamy na jego policzkach i postąpił parę kroków, trzymając ręce splecione na piersiach.
— Po dziesięciu, czy dwudziestu latach, leżący pod ziemią straci całą grozę i staje się rzeczą obojętną. Jeśli ktoś wspomni o nim i jego starodawnym stroju, to uśmiechnie się. Dla siedzących u kominka, człowiek taki, który przewalczył życie, stanie się przedmiotem wesołych żarcików.
Almerini uczynił gest, by pochwycić ramię Eleny, ale schroniła się za stół.
— Czyż nigdy nie zaznam spokoju? — spytała.
— Życie krótkie jest, moje dziecko. Za parę lat skończysz trzydziestkę i już po wszystkiem. Lepiej, zaprawdę, przeżyć jedną noc zupełnego szczęścia