Rzekł na odjezdnem: Bądź zdrowa, jedyna!
I ruszył do dom, ku zimnej północy.
———————————
Z każdym, co mijał, dniem w ojcowskim domu,
Smutniejszym bywał los biednego chłopca.
Czuł... dusza ojca staje mu się obca,
Do matki tedy wzdychał pokryjomu.
A częste były nawet awantury,
Bo, podmówiony przez różne kumoszki,
Hans nieraz serjo pokazał pazury.
Miał żal do ojca, że mu złamał życie.
Czasami, milcząc stał u drzwi zawartych,
Do piersi ojca rad się tulić, skrycie,
Blady, w zniszczonych sukniach i podartych.
A ojciec siedział smutny i sam jeden,
Płacząc przeszłości i płacząc nauki,
Która mu lśniła z oddali, jak Eden.
Zbiedniał, więc życie chcąc trzymać na fali,
Musiał tokarskiej jąć się teraz sztuki,
I tak w omroce tu wegetowali.
Przy stole również rozmowy nie wiedli...
Lokaj podawał, tykał zegar stary,
Po szybie drzewa muskały konary,
Oni milczeli, dumali i jedli.
W pustaci takiej dumał wciąż bez miary,
Dumał i wkońcu pokochał tę ciszę.
Gdy rzadkich gości posłyszał rozgwary,
Uciekał, w leśną radby wleźć komyszę.
Z poddasza zrobił swoją schronę stałą,
Gdzie miał królewski swój tron, jak przystało.
Tam słuchał licznych swych sztandarów szmeru,
Pobrzęków mieczy i okrzyków dworu.
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/16
Ta strona została przepisana.