— Wszystko jest twoją własnością, Giuseppe.
Giuseppe nie odpowiedział, ale powaga i zamyślenie nie opuściły go. Hans obserwował pilnie służącego, z którym żył po przyjacielsku tak długo. Obojętność tego człowieka zabolałaby go więcej, niż wszystko. Czyżby i tu był jeno obojętnym cudzoziemcem jak wszędzie, czyżby i Giuseppe nie odczuwał pustki po jego odejściu? W istocie zauważył, że służący zajęty jest w zupełności swem bogactwem, patelniami, stołem, stołkiem, materacami, siatką od komarów i bielizną, słowem tem, co go skłaniało do rzeczy najmędrszej, to jest do małżeństwa.
Objął go raz jeszcze, z pewną niecierpliwością, jakby chciał zbudzić, potem zaś opuścił wraz z Betty miejsce, które zwał dotąd swym domem.
Na ulicy obracał się raz poraz ku Giuseppowi, żegnając go gestem głowy. Służący odprowadził ich aż do progu i patrzył za odchodzącymi ze stopni schodów. Machał niechętnie ręką, mruczał coś i potrząsał przytem ciągle głową. W końcu przypomniał sobie, że woda stoi na blasze, strzelił palcami, obrócił się i zamknął za sobą drzwi.
Gdy tylko Hans Alienus dotknął klamki Almerinich, otwarła zaraz drzwi Elena, czekająca nań od dawna. Była zapłakana i drżała od wzburzenia.
— Długo was nie było! — szepnęła. — Stoję tu od przeszło pół godziny i za każdym krokiem czyimś patrzę przez szparę. Giggja wstała dziś i siedzi w salonie. Posyłała po mnie Giovanniego, ale nie chciałam iść sama jedna. Musicie mi towarzyszyć.
— Uczyńmy ten krok zaraz, bez dalszych namysłów! — powiedziała Betty i otwarła drzwi.
Weszli wszyscy troje.
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/162
Ta strona została przepisana.