Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/165

Ta strona została przepisana.

nie wiem skąd mi przyszedł ten wyraz na usta... A może jest on stosowny? Nie mam ci nic do powiedzenia, ni opowiedzenia. Czy możesz przebaczyć mnie i Elenie?
Nie miał zamiaru użyć tych słów, ale nie panował już nad sobą.
Giggja patrzyła mu tępo w oczy, nie czyniąc gestu, by wziąć pudełko. Nie umiał już jak przedtem czytać w jej myślach i nie wiedział czy zrozumiała co mówił, lub chciał powiedzieć. Twarz jej była bez wszelkiego wyrazu, jakby zamrożona, już w chwili, kiedy zaczął wyjaśniać rzecz, teraz trwało to dalej, jakby na zamarłym zegarze stanęła wskazówka, znacząc minioną dawno godzinę.
Podeszli do łatanego, wypełzłego fotelu, przypominającego zczerniałem, czerwonawem złoceniem, królewski tron nędzy. Siadła w nim ciężko, jakby od czasu, kiedy zeń wstała, postarzała o lat dwadzieścia.
Długo panowała w pokoju cisza, która jawi się zawsze, gdy ludzie uważani za dostojnych, obnażają słabostki, fałsz i niemoc swoją. W jednej chwili wszystko ujrzała jasno, jakby zaświecono nagle lampę.
— Podaj mi rękę, Eleno! — powiedziała chłodno.
Obrócona i przy oknie stojąca Elena potrząsnęła głową przecząco.
— Czemuż nie chcesz uczynić tego, o co proszę?
Elena podeszła i spełniła życzenie kuzynki.
— Hansie, — powiedziała Giggja — podaj mi także swą dłoń, bym ją mogła połączyć z dłonią przyjaciółki. Nie staję nikomu w drodze.
Elena cofnęła szybko rękę.
— O, nie! — powiedziała. — Dostawszy poprzód policzek, mogłabym to uczynić... a nawet i wówczas nie!