Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Hans stał blady, spoglądając surowo, a wzruszenie zapierało mu słowa. Skinął wszystkim kilka razy głową. Gdy jednak podszedł do drzwi, wzrok mu tak zasłoniło, że ręka jego daremnie szukała omackiem klamki. Betty musiała mu otworzyć.
— Obawiam się, — rzekła głosem nie tak już jak przedtem spokojnym — że podobnie jak nasze ślubowanie wesela, wszystko rozpadnie ci się, czego dotkniesz w życiu.
Zaczął zrazu powoli iść po schodach, ale za każdym krokiem oddalającym go od rzeczy, które zostawiał, rosła w nim gorycz tęsknoty i kroczył coraz to spieszniej, jakby wyzywał zuchwale życie. Wiedział, że przeszłość, dzieląca go od tamtych ludzi, stanie zawsze pomiędzy nim, a każdym, kogo nazwie przyjacielem i zastąpi mu drzwi, poza któremi będzie szukał swego domu.
Wokoło niego cisnęli się na schodach poprzebierani uczestnicy pochodu. którzy przywdziali stroje na poddaszu, a teraz spieszyli na miejsce zborne. Za dziesięć minut pochód miał ruszyć.
Gdy stanął na ulicy, posłyszał nad sobą zgrzyt podnoszonej żaluzji i do stóp mu spadła ta sama brzydka, zielona róża papierowa, o którą prosił Elenę dnia poprzedniego. Podniósł ją i wplótł drucianą szypułkę pomiędzy muszelki pielgrzymiego kapelusza swego. Nie dowiedział się nigdy, kto ją rzucił.
Zajął swe miejsce w korowodzie, a w chwilę potem wrzaskliwy róg dał hasło wyruszenia.
Od czasu słynnego pochodu zmarłych z dawnych czasów, żaden pomysł karnawałowy nie zapukał tak natrętnie do wszystkich drzwi i nie oderwał tylu pracowitych ludzi od roboty, jak obecny. Wzdłuż corsa