Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/169

Ta strona została przepisana.

— Jegomość zalicza się do tłuściochów ducha, którzy chcą siedzieć tam, gdzie inni radziby tańczyć. W każdem stuleciu zdarzały się takie genjusze głupoty, jak jegomość dobrodziej. Jesteś pan synalkiem udręczonego nauczyciela i praktycznej szafarki. Pozwalam sobie (tu zwrócił się do widzów) powitać pana dobrodzieja imieniem rzymskiego ludu!
Uczony niemiecki, stojący po prawej, w jednej z altan, posłyszał te słowa, niebacznie dotykające jego samego i nie mógł zapanować nad sobą. Był wszakże człowiekiem. Otoczył dłońmi usta, jak wywoływacz, i pełnym gniewu, oraz przekonania głosem, zagrzmiał:
— Przyjmuję powitanie!
Rozległy się wybuchy śmiechu z okien i altan, a wśród szalonego tumultu padały na twarze i ręce pęczki fiołków, tnąc niby ciosy bata. Uczony, niezdolny milczeć, stracił głowę.
— Cóż znaczy ten cały korowód? — spytał.
— To chudość Cola Rienzi, właściwa drapieżnym ptakom, reaguje na zażywność czasów obecnych! — odkrzyknął student. — To walka nóg długich z przyciosanemi!
— Cóż jest Zeus z Otrikoli, jak nie tyle a tyle funtów gipsu w kształcie ludzkiej głowy?
— A czemże jest śpiewak papieski Jason, jeśli nie zwierzęciem kręgowem, napoły owłoszonem, które uprawiając lichwę przy pomocy swych narządów głosowych, gromadzi stosy żywności? Nie trudno dawać wyjaśnienia. nie wyjaśniające niczego!
— Wiem dobrze, że całą tę hecę urządził Hans Alienus, a nie jest to człowiek współczesny.
— Słusznie! Nie docenia plisowań i wolantów garderoby damskiej.