Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/17

Ta strona została przepisana.

Siedział w złocistej koronie z papieru,
Świadom potęgi swojej i splendoru.
Od grot Fingala, aż do Teheranu,
Świat mu bił czołem, jako swemu panu.
Jednem skinieniem rzucał huf do boju,
Rozgramiał wrogi, był nieubłagany,
Nigdy, żadnego nie przyjął pokoju,
W gruz walił miasta, a jeniec schwytany
Musiał dać życie, krwi płynęła wstęga,
Wielki gniew Hansa był... jak i potęga.
Zdobny purpurą, w poszóstnej karecie
Jechał, a z blanków chorągwie wiewały,
Tak marzył chłopiec samotny i mały.
Lecz biegły chyżo i bezgłośnie lata...
Rósł, a wiadomo, w twardych rękach losu
Marzeniom grozi niechybna zatrata.
———————————
Stał się młodzieńcem i bunt uczuł w duszy.
Pewnego ranka, marzenia swe kruszy,
Tron łamie w trzaski i gniewem porwany,
Idzie do ojca, śmiało patrzy w oczy,
A widząc starca, jak nieubłagany,
Milcząc pracuje i wzdycha i toczy,
Oświadcza krótko: Dzisiaj ruszam w drogę!
Dłużej żyć tutaj nie chcę i nie mogę!
———————————
Stanęło koło, ojciec podniósł głowę,
Zawisł spojrzeniem w mężnej twarzy syna,
Potem, bez słowa pracę swą zaczyna.
— Postanowienie moje nie jest nowe —
Dodał młodzieniec — Dawno sercem całem,
Do matki jechać, z dnia na dzień się rwałem,