Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/170

Ta strona została przepisana.

— On nas nie rozumie!... Doszliśmy do ponurego, smutnego poglądu na świat!
— Stare znamię barbarzyńców!
— Przeciwnie, to wy wszyscy jesteście bezmyślne Hansy.
— Różne są Hansy na świecie!
Uczony zdjął kapelusz, otarł pot, ale nie dał mu spokoju student, bezbrody, młody człowiek o niespokojnych oczach i długich włosach, ubrany w zarzutkę wytartą na łokciach. Podszedł do balkonu i powiedział:
— Właściwie, osoba, tak jak pan wyglądająca, nie powinnaby zabierać głosu w takich okolicznościach.
— Cóż w dja...
— Czyż mnie nie mylą oczy! Wszakże ten pan, to właśnie żywy, w cywilny strój przybrany poliszynel nasz!
— Chciałem tylko powiedzieć...
— Proszę, mów pan!
— Zaraz...
— No, dalejże...
Uczony obrócił się na obcasie i zatrzasnął za sobą szklane drzwi. Dopiero w pokoju włożył z powrotem kapelusz, odchrząknął i dokończył:
— Cóż u licha mają do czynienia zasługi fizjologa z jego wyglądem zewnętrznym?
Zerknął w bok, ponad okulary i wierzchem dłoni pogładził brodę. Nie zrozumiał, że właśnie ta jego brzydota, której był sam sprawcą, przewraca, zdaniem studenta, życie do góry nogami.
Podczas tego, hałaśliwego zajścia nieporządek zapanował w korowodzie. Z pod napoły spuszczonej firanki tajemniczej karocy wyjrzała drgająca konwul-