Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/171

Ta strona została przepisana.

syjnym śmiechem pierś, okryta czernią. Siedzący w głębi dał znak woźnicy, powóz zawrócił i szybko odjechał. Tłum jął już wyprawiać dzikie harce poza tekturowym bożkiem i splądrował wóz okryty gałęźmi, pełen flag ze znakiem piwonii. Z wielkim zapałem rozdzielali te chorągiewki bezbrodzi młodzieńcy i mężczyźni, z tonzurami na głowach, wyraźnie przebrani księża. Hans Alienus zauważył, że całe to mnóstwo białych chorągiewek powiewających nad całem corsem, nosi na odwrotnej stronie wizerunek Matki Boskiej i przekonał się o podstępie ojca Paviani. Po chwili poodwracano chorągiewki w ten sposób, że obrazek widniał na wierzchu.
— Do Watykanu! — zawołał ktoś.
— Złóżmy hołd Jego Świątobliwości — podjęły inne, coraz to liczniejsze głosy.
— Niech żyje duch epoki! — zagrzmiało z przeciwnej strony, a cały, skłębiony teraz korowód został zepchnięty w boczną ulicę.
Zebrał się atoli, choć bez porządku, na długiej Ripecie i zdążał ku Watykanowi, mając za sobą rosnące ciągle tłumy, tętniące zgiełkiem zbiegowiska. Z ciżby sterczała ciągle jeszcze gipsowa głowa, a białych chorągiewek było tyle, że zdały się pianą, zalewającą całą ulicę. Padło już mnóstwo ciosów kija, a z jakiegoś okna rzucono w tłum stołkiem.
Nagle ukazał się od strony mostu Sw. Anioła podwójny szereg konnych żołnierzy. Przy jasno szafirowych mundurach lśniły szable, a wojsko szło miarowo i groźnie naprzeciw płynącego tłumu. Niektórzy widzowie zawrócili w szaleńczej ucieczce, zaś kilku przebranych księży chwyciło głowę gipsową. Wszyscy ukostjumowani zostali wepchnięci w otwartą bramę,