Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/172

Ta strona została przepisana.

a stamtąd w obszerne podwórze, poczem zapadły za nimi, same przez się wielkie, podobne więziennym drzwi.
Budynek dzielący podwórze od ulicy, było to długie domostwo o wielu oknach, zamieszkałe przez ubogą, oddaną papieżowi ludność. Przebrani księża rozbiegli się po mieszkaniach i rozmówili się z biedakami, którzy wybiegli na podwórze i, nawołując głośno, jęli zbierać chorągiewki z wizerunkiem Madonny.
Podwórze przytykało do ogrodu, który zapadłemi napoły tarasami sięgał głęboko w dzielnicę miasta. Od tej właśnie strony wyjrzały z pośród drzew cytrynowych i bezlistnych, obciętych winorośli, rzesze wrogich papieżowi widzów, którzy przecięli drogę kostjumowanym papistom i ogarnięci wzburzeniem szli do boju. Z obu stron zaczęły padać kamienie.
Obok Hansa stał wyprostowany mały, suchy człowieczek w szarem ubraniu, z mądrym, kończystym nosem i szpakowatemi faworytami. Trzymał na plecach prawą rękę, zeszpeconą wielką, brunatną plamą.
— Ładnieśmy się dostali w pułapkę! — powiedział. — Byłem dawniej policjantem, toteż wiem, jak się to skończyć może!
— Nie wolno nam zachowywać się, jak ludziom bez fantazji. Pamiętajmyż, że człowiek jest w pierwszej linji istotą estetyczną. Dawniej umieli z tego korzystać mądrzy. Mamy przecież muzykantów. Czy nie mógłbyś ich pan skłonić do grania? Tam, pomiędzy kurnikiem a krzakami wawrzynu, widzę piękną dziewczynę z koszem fiołków. I ona nam musi dopomóc!
Rozpłomienił się, a grożąca coraz to bardziej burza podnieciła jego wyobraźnię.