Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/174

Ta strona została przepisana.

ludowy, czy student, który wyskoczył z łóżka, ubrany w białą opończę i chwycił za szablę, by bronić swych przekonań. Kilka razy podnosił palec do czoła i poprawiał nieistniejące okulary.
Policjant popychał przed sobą piękną dziewczynę. Była to ubogo ubrana brunetka, która nie brała udziału w pochodzie, jeno pobiegła z ciekawości za tłumem. Miała krótką spódniczkę, a pończochy, zda się, nie tkwiły w jej trzewikach. Na ramieniu dźwigała kosz łozowy.
Hans odjął jej z karku wełniany kołnierz i obnażył. Roześmiała się i chciała bronić, ale potem pozwoliła mu robić, co chciał.
— Powinnaś iść z nami, a kto będzie odważny, dostanie od ciebie bukiecik. Zobaczymy, kto będzie pierwszy!
To pobudziło do wesołości, a kilku uszminkowanych jaskrawo, na modłę XVIII wieku muzykantów, zaczęło grać. Stojący w tyle wetknął pięść w swój kornet, udając piston.
Zwolna jęli przychodzić zbiegowie, pokryci wzdłuż murów, zwabieni muzyką, poruszającą się zresztą w kilku jeno taktach, a jakaś stara, mieszkająca tu kobiecina wzdychała raz po razu: — Najświętsza Panienko, dopomóżże tym ślicznym panom!
Na koniec wyjrzała fantazja z kryjówki i nadbiegł biednie ubrany wyrostek, machając ponad głową siekierą. Stanął w pierwszym szeregu i wszyscy ruszyli, śpiewając, w stronę ogrodu.
Było już późno i pierwsze powiewy wieczoru jęły chłodzić czoła. Niebo ponad krzewami i drzewami, w stronie antipapistów, pokrywały sinawo czarne chmury.