Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/177

Ta strona została przepisana.

Drogę zagradzała jedna jeszcze drewniana brama, ale otwarto ją z łatwością, gdyż była jeno przyparta. Zaraz za nią, poznano po pielęgnowanych starannie drzewach i statuach, oraz strzyżonych żywopłotach mirtowych, że dotarto do tajemniczych ogrodów watykańskich. W niejakiej odległości płonęły smolne pochodnie, pod niemi zaś widniały nieskończone szeregi stołów, u których mnisi karmić mieli ubogich. Po prawej, szeroko otwarte, szklanne drzwi długiego parteru zapraszały do komnat i sal, gdzie znaleźli schronisko marmurowi jeńcy Watykanu, a gdzie dziś czekała na uczestników pochodu uczta Ojca świętego.
Przyjęci przez usługujących mnichów rozprószyli się po galerjach, omawiając przebyte przygody. Jeden kapucyn ujął Hansa Alienusa za rękę i zaprowadził do sala a croce greca.
— Pierwsze miejsce przynależy bohaterowi dnia! — powiedział.
Salę oświetlały wiszące lampy kościelne, których rubinowe szkło siało czerwoną poświatę na Wenus Praksytelesa i sarkofag profirowy, w którym spoczywała ongiś córka Konstantyna Wielkiego. Na długich stołach płonęły matowem światłem grube świece woskowe, zatknięte w wysokie, wieloramienne świeczniki kościelne, ponad niemi zaś rozpostarte były obrzeżone złotą frendzlą płaty materji jedwabnej, używane w dni uroczyste do przystrojenia kaplic. Własnym ciężarem opadały te materje w festonach, a sznury, dźwigające je po rogach do stropu, owinięto wieńcami mirtu. Także i ławy poznoszono z kaplic, a pierwsze siedzenie stanowiła dębowa stalla z rzeźbionym barankiem ich erubinami. Ponad oparciem sterczało ogromne bóstwo rzeczne, a dziwaczny cień olbrzyma spinał