Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/180

Ta strona została przepisana.

o fotel. Szmer życia, płynący falą od miasta i fontann placu Św. Piotra, był jakiś dziwnie daleki.
Papież pozdrowił wchodzących, a w chwilę potem nastała nagle cisza u stołów, w muzeach kamiennych. Szerzyła się od sali do sali, jakby powiew śmierci dotknął rozgrzane twarze i pełne kubki. Gdy dotarła do sala a croce greca, wstali wszyscy w zdumieniu z ław i podeszli. Hans Alienus wstał także i stanął pod krzyżem.
Ujrzano Ojca Świętego, zstępującego po zasłanych czarnem suknem schodach. Ubrany był całkiem biało na znak, że przybywa w charakterze prywatnym, jako gospodarz do swych gości, jednak miał przymocowany pod białą, jedwabną szarfą, czerwony kapelusz kardynalski, opasany złotym sznurem z kwastami. Szli za nim tylko dwaj siwawi dostojnicy, w fioletowych sutannach, oraz ojciec Paviani, który rzucając wkoło rozbłysłem spojrzeniem, podziwiał swe dzieło. Usługujący mnisi, w ponurych kutach, utworzyli natychmiast szpaler po obu stronach schodów, a żółtawe ich stopy zajaśniały na czarnem suknie chodnika.
Wszędzie pełno było koszów wina, na stołach widniały rozwalone budowle słodyczy, przystrojone liśćmi oliwki, nadwyrężone świątyńki marcepanowe, pokruszone torty, plamy pokrywały obrusy, a pomiędzy kubkami leżały rozcięte owoce. Na świecznikach ponarastały wielkie sople stopionego wosku, a na podłodze leżała spadła świeca, kopcąc niedogasłym knotem.
Rudy, piegowaty mężczyzna, w średniowiecznym stroju hiszpańskim, który dogodził sobie ponad miarę, spał na skraju stołu, oparty o ławę, z twarzą nisko