Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/181

Ta strona została przepisana.

pochyloną na skrzyżowane ramiona. Wszyscy przyklękli, on zaś spał dalej.
— Przybywam powitać mych gości i odmówić modlitwę po jedzeniu! — powiedział Ojciec święty spokojnie i zcicha, ale milczenie było tak głębokie, że gdyby nikły, złamany głos jego, był jeszcze słabszy, posłyszanoby go w najdalszym końcu sali. Zamknął oczy i złożył ręce.
— Zbliża się koniec stulecia, my zaś stoimy, pełni trwożnego oczekiwania, niby w sali egzaminacyjnej przed ogłoszeniem wyroku. Każdy zadaje sobie pytanie, czy nazwisko jego stanie się gwiazdą, szarym punktem, lub czy utonie zapomniane we wzburzonej głębinie. Posągi, otaczające nas tutaj, to ucieleśnienie pożądań życia i ducha w Kościele, którym mi rządzić przypadło. Dzisiejszą swą modlitwę kieruję jednak ku tym, wielotysięcznym pożądaniom, jakie zmarły w zapomnieniu, błagając Boga, by nie daremnym był żar, którym paliły serca. Teraz zaś, drodzy bracia, wzywam was, byście przed odejściem spełnili puhar ku czci tego wszystkiego, co przeminęło, ku chwale nie wyjawionych nigdy myśli, nieznanych pożądań i woli, której w czyn się przemienić danem nie było. Jest to pierwszy i ostatni toast, wygłoszony w tem miejscu.
Dał znak, by powstano, a wszyscy wychylili do dna kubki.
Za chwilę rozjaśniło się poważniejsze dziś, niż zwykle oblicze papieża i odpiął od szarfy czerwony kapelusz.
— Korzystając ze sposobności, — dodał — pragnę wobec tak licznego koła przyjaciół nagrodzić godnością kardynalską jednego z najwierniejszych