Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/182

Ta strona została przepisana.

sług Kościoła naszego. Zamierzałem to uczynić od dawna już, mimo że dotąd nie dzierżył on wybitniejszego urzędu. Niechże go wspomaga Najświętsza Panna, by uczynił zaszczyt tej swojej wysokiej godności.
Zwrócił się w bok, a cień jego głowy i wyciągniętej ręki, padł na biodro posągu Wenery.
Ojciec Paviani przyjął na klęczkach kapelusz i ucałował kilkakrotnie rękę Ojca Świętego, który rozglądał się badawczo po gościach. Dostrzegłszy Hansa Alienusa, powiedział:
— Poznaję cię doskonale! Nie zapomniałem onej gry, której nazwy nie pozwoliłem łączyć z imieniem Kościoła. Nie spodziewałem się atoli ujrzeć cię w szatach pielgrzyma, chociaż mój drogi Paviani zawiadomił mnie właśnie o twym zamiarze wędrówki na wschód. Inni chętniej ruszają ku zachodowi. Spodziewam się, drogi synu, że przedewszystkiem spoczniesz u grobu Chrystusa.
— Istnieje — odparł Hans Alienus — grób święty tak wielki, że nie starczy tygodni i miesięcy, by go przemierzyć krokami. Pragnę znijść w rozległe pustynie tego grobu i zanieść pozdrowienie Waszej Swiątobliwości, Sardanapalowi, którego pożądania nie przepadły w zapomnieniu.
Papież uśmiechnął się dobrotliwie, z błyskiem figlarnym w oczach.
— Możesz liczyć zawsze na mą pomoc i ochronę w takim razie! — powiedział. — Najlepiej będzie, gdy zamianuję cię nuncjuszem swoim, z poleceniem zaniesienia mego błogosławieństwa Sardanapalowi w świat podziemny. Przyrzekasz, oczywiście, spełnić sumiennie to zlecenie... nieprawdaż?