Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/183

Ta strona została przepisana.

Ojciec Święty zdumiał się wielce, gdy Hans Alienus podniósł rękę do gwoździa w nodze Ukrzyżowanego i rzekł głosem tak doniosłym, że zatętnił w przyległych nawet salach:
— Ślubuję to!
Po chwili odparł:
— Chociaż szukasz przeszłości, mój synu, w sercu szkolnej ławie, pobrzęk dzwonów kościelnych, które cię budziły, wspomnienie pierwszych zabawek, różne myśli i nadzieje, jakie cię zajmowały, ...wszystko to zostanie w twym plecaku, choćbyś zaszedł nie wiem jak daleko i gdziekolwiek staniesz, będziesz obcym. Brak zaufania do własnego stulecia, to los najcięższy, jaki podjąć może człowiek. Ten, kto nie ma ojczyzny w wieku, w którym się urodził, jest bezdomnym do śmierci.
Klęczący powstali, rozebrzmiały fletnie, a Hans Alienus stał ciągle jeszcze pod krzyżem. Nie zamienił z nikim słowa i nie słyszał nawet stukania batuty Jasona, wybijającego niecierpliwie takt.
Nagle hałas zbudził śpiącego, rudowłosego mężczyznę. Spoglądał napół przytomnie wokoło, z poza pasma włosów opadłego na oczy, potem zaś chwycił oburącz skraj ławy i wstał. Jakby mu nagle szał pijacki dał jasnowidzenie, wziął ze stołu kubek i cisnął w Hansa. Spadł i potoczył się po czarnym chodniku.
— Twego zdrowia nikt nie wypije! — zawołał głębokim omglonym głosem. — Jesteś krawcem błaznów! Urządziłeś widowisko teatralne, z aktorami i widzami, ale wszystko to nie jest kwiatem, pełnym świeżych soków, co wyrasta na drzewie życia. Jest to sabat duchów w paradnych salach zamku duchów,