Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/184

Ta strona została przepisana.

nie zaś istotny objaw chwili, co płynie. To nie zwycięski okrzyk ducha epoki, który grzmi gromko: — Jam jest! — Duch epoki siedzi dziś w fabryce, pisze i sumuje długie kolumny cyfr na arkuszu papieru. Nie dałeś nam woli i pożądania, jeno pusty łachman odzieży, noszonej ongi przez to, co dziś zamarło już i przeminęło!
Zatoczył się wstecz, padł na ławę, pochylił głowę na piersi i nie rzekłszy słowa, zasnął równie głęboko, jak przedtem.
Hans Alienus stał dalej, pochylony, ściskając jedną ręką trzon krzyża, drugą zaś kapelusz pielgrzymi. Widowisko, na jakie patrzył, nie dało mu tego radosnego zadowolenia, którego wyczekiwał całemi dniami i miesiącami, a słowa pijanego uświadomiły mu jasno własne rozczarowanie. Mimo to jednak, w onej godzinie, gdy był odcięty ze stron wszystkich i napastowany, wyobraźnia jego znajdywała się w stanie takiego upojenia, że radby był rzucić życiu najpłomienniejsze, najczulsze pozdrowienie, z pośród rozwalisk i to wbrew olśnieniu, jakiem go przejął ogrom zniszczenia i niebezpieczeństwa. Uderzyło mu to do głowy silniej, niż wino wypite u papieskiego stołu i z utęsknieniem spoglądał w stronę jutra, zjeżonego przeciwnościami losu.
Puścił krzyż i porzucił bez pożegnania rozjarzony światłem gmach. Czuł się bardziej samotnym i wolnym, niż do tej pory. Nie miał ojczyzny, zwierzchności, uznanego przez epokę poglądu na świat, nie miał wrogów, ni też przyjaciół. Słyszał jeno odgłos własnych kroków i własny widział cień.