Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/185

Ta strona została przepisana.

Skończyła się uczta, a więźniowie marmuru, starożytne dzieła sztuki stały znowu samotne w parterowych salach Watykanu. Cisnęły do szyb nieruchome oblicza swoje, wyglądając na świat z nieopisaną tęsknotą, żali nie spadł już krzyż z kopuły Św. Piotra, a półksiężyc Diany nie wschodzi zwycięsko ponad pinjowy las na grzbiecie wzgórza.

Zabłysnął księżyc w białą noc, zimową,
Niecąc w kaskadach fontann siny płomień,
Zabrzmiały głosy nocnych oszołomień...
Z knajp „Pelambella“, „Greco“ i „Artisti“.
Nad bramą widniał żółty szyld ogromny,
Jak wychylona z kieszeni sutanny
Flaszka Falerna, lub Lacrimae Christi.
———————————
W kawiarni, gdzie żandarm słyszał dobrze
Nocą szwedzkie kwartety,
I na zroszonej szybie sylwetką w skrzydlatym kapeluszu,
Stał cammeriere, z wiszącą szmatą u szyi.
Zresztą pustka. Cammeriere, czy rzymski książe,
Jednaką grozą kawiarni owiany.
Bezbarwny czernią i bielą, niby kredy kawał,
W czarnej wełnianej szmatce teraz się wydawał.
———————————