Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/186

Ta strona została przepisana.

Weszli dwaj goście obaj jasnowłosi
Spojrzeli wokół i siedli na sofie.
Civis romanus w kurcie z aksamitu,
Ze łzami w oczach co nie osychają,
Głosem, ustawnie drgającym z ekstazy...
Kochał świat cały, już był sobie taki,
A chętnie także zażywał tabaki.
———————————
Drugi — Niemczysko nadzwyczaj uczone,
Germańska jakaś, dziwna stwora boska,
Z pod kołnierzyka ciągle wyłaziła,
Szara koszula, tkana — jegerowska.
Spokojnie kazał sobie podać piwa,
Gardząc napojem skaldów, silnem winem
Napojem Flakków, Epikurejczyków,
I w te rozsądne słowa się odzywa:
— O jakże złudne są nasze marzenia
O miastach włoskich, to jeno baśń złota...
Z ich dostojeństwa nie zostaje cienia!
Trudno żyć w kupie odpadków i błota.
Wieczór, w Wenecji grać kazałem sobie,
Gwiazdy mrugały, barkarola brzmiała,
W tem na kanale ujrzałem przegniłą
Sałatę, oraz szkaradne kocisko,
Bez włosów, zdechłe, co płynęło blisko.
Oto przesłynna jazda przy księżycu,
A gondoliere, co mi grał uroczo,
Brudny cuchnący, był, że aż nie powiem...
Wszystko to razem przenikło mnie mrowiem
chociaż zagrał potem utwór inny,
Rzekłem: Już umarł piękny kraj Korynny,
Dałem mu lira, a potem, u licha,
Z miasta lagunów wyjechałem zcicha!