śmiechem, krzyczą ze strachu, krząkają, prychają i parskają, jak spragnione wielbłądy pustynne, które ciągną wodę, co spływa im w długie gardziele. Piszę w szale... atrament płonie, litery palą się i łyskają. Oto słowa w czerwonych czapkach! Wyskakują buntowniczo z szeregów i jakby pijane toczą się wprost przez pola.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Poprzez rozchwiane, trzeszczące i łamane gałęzie widać tany! Pochyliwszy grzbiet, jakby pod wiatr, odziana chustą, dmie w róg nimfa siedząca w sklepieniu beczki i drży od chłodnego strumienia wina Chios, które jej spływa po plecach. Chwyta garść słomy, zapala i szaleńczo biega, niby płonący nietoperz. Słychać jak klaskają bicze rzezańców i widać nowy pochód. Kroczy chwiejnie król o szpakowatych włosach, z obręczą królewską nad jednem uchem. Z tłumu występuje niewolnica, z piersią okrytą lśniącemi klejnotami, i kładzie u stóp jego w purpurowych ciżmach przyrządzone koźlę. Brzeg misy dotyka jego stopy. Król powiada:
— Król, dziecko moje,
Spożywa jadło i napoje
Tak misternie przyrządzone,
Że kto chce brać za żonę
Córkę jego, tron z koroną,
Wpierw nazwać musi potrawę oną.
Usta królewskie podobne były łupinie sodomskiego jabłka, różowej i miękkiej, co kryje ziarna. Sunęły pochodnie, trwały dalej pląsy, a ponad czubami drzew wisiała wygwieżdżona noc.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |