Zjawili się też aktorzy i opowiadacze, ale bóg tego, co ziemskie, miłujący skakaninę taneczną, rytm i wiersze, przemieniał wszystkich umiejących jeno prozą mówić w rodzaj grubych chrabąszczy śmieciarzy, które z trudem wędrowały gromadami po suchym pniu drzewa.
Na wzgórzach zakwitły kępy kwiatów, a witki winorośli przemieniły się w węże!
— Patrzcież! — zawołali Akratos i Edoinos, czyste i łagodne wina, które otrzymały ludzką postać i jęły tańczyć — Oto bóg rzeczy ziemskich jest zarazem bogiem wyobraźni.
Gdy noc zapadła leżeli wszędzie pijani starcy i młodzieńcy o pokrwawionych czołach, zaś kobiety, biegając jak szalone z wiechciami płonącej słomy, podpalały miasto, budząc wszędy okrzyki strachu i klątwy.
Gdy bóg zauważył, że to co ziemskie nie jest jeszcze zdolne władać samo sobą, skurczyła się twarz jego i zżółkła, niby las liściasty w jesieni.
— Znikomość! — szepnął z westchnieniem. — Pozostańcież mi wierni wy, którzy pożądacie znikomości!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Duszna, błotnista uliczka biegnie pośród okopciałych, ceglanych domów, zniżając się coraz to bardziej, aż do powierzchni Tamizy, nad którą wisi napoły rozpadły, krzywy most. Nigdy nie gra tu słońce wesoło po szybach, o południu jeszcze tleje lampa, a fale szemrzą w szarej mgle. Widać szynk, przytułek marynarza, gdzie szybko topnieją zarobki biedaków, gdzie dzwonią kubki. Siedzi tu kobieta o pomalowanej twarzy i śpiewa, trącając sinemi od