Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/204

Ta strona została przepisana.

zimna palcami struny harfy. Skarży się i błaga molowemi akordami, które toną w śmiechach i rozgwarze, a z zewnątrz w cień skryty stróż porządku zaziera przez dziurkę od klucza. Beczka o złoconej obręczy, opatrzona numerem domu, wisi na ścianie a na niej siedzi zaśniony bóg.

Tymczasem wyrósł Chrystus na młodzieńca, a nie mogąc dostrzec wśród ciżby ulic i gościńców winogradowego wieńca brata, zstąpił z nieba, chcąc znaleźć zaginionego. W nadziei, że go pozna prędzej, włożył na głowę wieniec róż z przysłanego sobie w darze krzaka — Niechże kłują ciernie, powiedział sobie — byle mnie poznał brat mój, bliźniak.
Po kilku dniach stanął przed chatą. Drzwi jej były wywalone, na progu leżał pusty, rozbity dzban od wina i siedziała płacząca wieśniaczka. Spytał jej zaraz, czy widziała brata jego.
— Nie znam cię, — wyłkała, ocierając łzy wierzchem dłoni — ale, zaprawdę, nie był bratem miłującego pokój ten, który tędy przejeżdżał na beczce, gdyż porwał mi córkę i zniszczył całe mienie.
— Tak było! — zawołali stojący obok i podnieśli kamienie. — Ale pomścimy to! Przedewszystkiem zaś porozbijamy wszystkie posągi, jakiemi przyozdobiono oślizłą od krwi drogę, którą stąpa.
Chrystus poszedł dalej. Wędrował po całych dniach i latach, nie — mogąc odnaleźć brata. Idąc po wodzie, dotarł raz późnym wieczorem do ciemnych domów Londynu i zatrzymał się przed szynkiem, nadsłuchując harfy.
Zobaczył nad, drzwiami w cieniu pokraczną postać na beczce i wieniec winogradu.