Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/207

Ta strona została przepisana.

Dziś to, co stoi pod progiem,
To starzec, który był bogiem.

Westchnęły ulice, place i morze i ty sam westchnąłeś żałośnie, czy z uciechą może: — Chrystus zmartwychwstał!

Starucha odeszła. Świt krzesał swe pierwsze skry światła na szarem kowadle, a od nakrytego stołu płynęło toż samo pozdrowienie, w tych samych słowach: — Chrystus zmartwychwstał!

Alienus spoczywał teraz na miękkich matach Bagdadu. Obok niego, kilku palących fajki murzynów nabierało kukurydziankę palcami, owemi czarnemi widelcami Arabji. Jakiś Grek wyrzucał na bruk piastry, długo mieszając w alabastrowej czarze kości, zachęcając do gry. W podwórzu przysiadła gromadka tancerek ubranych w jaskrawe, lśniące szaty, dzierżąc na kolanach lutnie, zdobne masą perłową. Śpiewały tęsknie ku czci gościa Bagdadu, zadumanego mnicha, z dalekich przybyłego krain:

— Ten olbrzym, patrzcież, przybyły z zachodu,
Żadnej z nas swojem nie uczcił spojrzeniem!
To wielki mocarz, zdolny jedną dłonią
Podnieść cielątko, a cztery mu dzbany
Piwa potrzebne, by zgasić pragnienie.
Jak płótno kijem, tak nas ręką bije,
Ale to bicie przepaja uczuciem,
Że brud wszelaki z duszy nam ucieka
I każda jeno skinienia już czeka,
Chcąc pełnić wolę, gdy objawić raczy.
Oko mu błyszczy jasno, niby woda