Żar południa prażył skalne wąwozy, któremi wędrował Hans Alienus ku samotności.
Znurzyła go daleka droga, czoło mu ogorzało, wyrosły długie włosy, niby kobiecie, pół jeno miał flaszki wody, a nie słyszał innego odgłosu prócz skrzypienia piasku pod własną stopą, oraz cichego szmeru muszelek na pielgrzymim płaszczu.
Nie było tu roślin, ni wody, a słup dymu nie świadczył o pobliżu władcy ognia, człowieka. Wędrowca otaczały jeno chaotycznie porozrzucane, żółte bloki skalne, a na ścieżkach piaskowych, biegnących w dale bezkreśne, nie widniał ślad podkowy, ni pazura dzikiego zwierza.
Alienus obejrzał się badawczo i zobaczył nakoniec, pośród dwu kamieni, na ziemi deskę drewnianą, z dużym pierścieniem żelaznym, na której widniał napis:
Tędy umarli idą w przeszłość świata,
W krąg życia, który objęła zatrata.
Stał przez chwilę ogarnięty wahaniem. Otwarł flaszkę i spojrzał pożądliwie na wodę, gdyż cierpiał