białych korzeni obejmowała skaliste podłoże, a drzewa stały smukłe, sztywne, niby topole, jednak miast korony, każde z nich miało tylko jeden jedyny, zwiędły, brunatny liść palmowy na szczycie. Wokół bezbarwnych pni spały grupy ludzi, z głowami na dłoniach, zaś głowy te przysłaniały chusty. Mech rósł w każdym głębszym fałdzie płaszczów, oraz pomiędzy ich palcami, byli atoli przezroczyści, tak że korzenie i ziemia przeświecała przez ich ciała i szaty.
Hans Alienus przykląkł, zdjął kapelusz pielgrzymi i zawołał przez wodę głosem drżącym od wzruszeniai czci:
— Przewoźniku! Dam ci znacznie więcej niż dwa obole, jeśli spełnisz me życzenie i zawieziesz mnie na święte wybrzeże państwa cieniów.
Przewoźnik zbudził się, a gdy przecierał oczy, mech z palców jego i szat jął odpadać pękami.
— Czegóż to chcesz? — spytał zaspanym, gniewnym głosem. — Wszakże jesteś człowiek żywy, a żywi przekreślili nas, zacząwszy liczyć czas od roku pierwszego. Wróć lepiej na górę i zostaw nas w pokoju.
— Nie przybywam do was jako syn mojej epoki! — odparł Hans Alienus. — Nie chcę badać wody Lety, ni Styksu i rozprawiać o alkaloidach. Przybywam ożywić wasze twarze, napełnić sklepienia Hadesu rozgwarem głosów, oklaskami, dymem ognisk, wonią pieczeni na rożnach i ostrym odorem skórzanych zbroi, mięknących w beczce garbarza. Jeśli nie zechcesz mnie przewieźć, sam spróbuję przedostać się na drugi brzeg.
Napełnił kapelusz pielgrzymi czarną wodą i wychylił ją chciwie, mimo że miała smak niemiły, słodkawy i uderzyła mu do głowy, niby wino palmowe. Zatoczył się, ledwo mogąc ustać na nogach.
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/214
Ta strona została przepisana.