Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/22

Ta strona została przepisana.

Ujmę rzecz jaśniej, cieplej, niech jak dziecię
Śmieje się, w kwiatów przybiorę go wieniec,
Będzie, jak dusza, co radosna czeka...
Tak chcę swojego wyrzeźbić „człowieka“.
Trudno mi będzie dokonać zadania,
I w tej, tak trudnej zaradzić potrzebie,
Bowiem, gdy rzeźbiarz z gliny kształt wyłania,
Ja modeluję nie glinę, lecz... siebie!
Mniejsza! Nie chybię onego spotkania
I tu przyniosę na czas, niezawodnie,
Z wędrówki życia ważki kruszec ducha,
Który zadanie swoje spełni godnie...
Tymczasem w ciszy i wnętrznym ukoju,
Ruszam przez życie, w ideał wpatrzony,
Nie bacząc trudu i nie bacząc znoju...

Umilkł, ale nikt tego nie zauważył, wśród szaleńczego hałasu. Nagle... cóż to? Hans posłyszał wyraźnie ochrypłe jakieś dźwięki, dochodzące jakby z piwnicy. Z pośród trumiennych, jakoby, cienkich desek szedł głos, co przenikał dźwięk puharów i rozgwar słów. Był, niby ponury śpiew grobowy... jakby pieśń obłąkańca...

Chwila co płynie, nigdy nie da szczęścia.
„Weczoraj” i „jutro”, to kule kaleki,
Dnia dzisiejszego, co nas oszałamia,
Takiem jest życie, takie nasze losy!...
„Dziś“ utopiłem w szumnej fali piwa!
Biada! Porwało je już przeznaczenie...
Chwila, co może nie nadpłynie żywa,
Kieruje myśli nieuchwytnym sterem.