Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/224

Ta strona została przepisana.

Przeciwnie, zdybawszy mężczyznę postawnego, silnego, o swobodnem, ujmującem zachowaniu i młodzieńczej, gładkiej twarzy, powiadam sobie: Człowiek ten ma pełno kobiet w domu. Po pewnym czasie znudzą ci się moje córki i dobierzesz sobie inne jeszcze żony. Mając środki, uczynisz to niezawodnie! Mówiąc szczerze, zarządziłem ten taniec, by wypróbować twą mądrość.
Następnych dni wszyscy dumali tajemnie, czy starzec zamierza rychło umrzeć. Córki, oraz cudzoziemski tokarz muszli obserwowali się zdala, czyniąc sobie wzajem drobne przysługi w pracy. Ale skończyła się jesień, chłód zimowy jął mrozić nocą kwiaty, oni zaś ciągle czekali i wkońcu nawykli do tego.
Najstarsza, Samuramat, była barczysta i pulchna, ale mrukliwa i głupia. Spoglądała z boku na rzeźbiarza muszli, gdy ją jednak zagadnął, nie umiała jak należy odpowiedzieć. Mimo to jej krągła twarz miała rysy najdoskonalsze i najpowabniejsze z wszystkich trzech, a ruchy odznaczały się wielkim urokiem.
Średnia, Girgil, miała najbielsze zęby i śmiała się najdźwięczniej. To też śmiała się i gadała bezustanku.
Przed chatą stały dwie stągwie, w których farbowano przędzę na czerwono i niebiesko. Wieczorem dobywał Hans i trzy dziewczęta pasma przędzy z farby, wyżymali je i rozwieszali, by oschły, a w robocie tej najdzielniejszą bywała zawsze Girgil. Przędzę musiano suszyć nocami, by kolory nie zblakły od słońca, to też nieraz pracowali długo po zachodzie. Hans i Girgil dobywali zawsze te same pasma przędzy ze stągwi, wykręcali je wspólnie, a myjąc ręce z farby w stawie, zwierzali się sobie szeptem z pragnienia, by starzec raz już zeszedł z tego świata.