Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/226

Ta strona została przepisana.

Idąc tak, brał zwykle za rękę cudzoziemca i udzielał mu mądrych rad.
— Pożycz mi twej tabliczki woskowej! — rzekł pewnego dnia — Chcę tam zapisać prawdziwe pragnienie życia.
Stanęli obok trzody czarnych świń, z śmiesznemi uszami, sterczącemi kłami i nosami tępemi, które stanowią szlachecką cechę świń. Trzoda spała w słońcu.
— Nadejdzie dzień, — powiedział stary tkacz — kiedy ludzie, znużeni rozgwarem miast i pustemi objaśnieniami mędrców, wspomną z żalem o radości pasterzy, śpiących pośrodku świń swoich.
Mówiąc to, narysował na tabliczce tańczącą świnię.
— Czy spotykałeś często w życiu ten siwawy, czerwonawy, fałdzisty kark? — spytał.
Gdy jednak skończył rysować, obraz znikł, jak starty niewidzialną dłonią.
Zmarszczył czoło, oddał tabliczkę i zawołał szorstko:
— Twój wosk kłamie!
Hans Alienus zmilczał.
— Gdyby świnie mogły słyszeć dźwięki lutni Sardanapala, oraz widzieć szafiry czapki jego, — pomyślał — przepadłby spokój ich ducha. Z małych oczek kapałyby w noce księżycowe łzy, układałyby wiersze, a po kuźniach sporządzały morderczą broń. Świnie przemieniłyby się w Sardanapalów.
Przez następne tygodnie siadywał Abu Rasak samotny, milczący na progu. Starzał się szybko i rzadko już teraz dolatywał z chaty miarowy łoskot warsztatu tkackiego.
Pewnego ranka oświadczył, że postanowił umrzeć śmiercią głodową.