Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/228

Ta strona została przepisana.

Przez chwilę jeszcze widziano w ciemności jego ręce, potem zaś zatkany został ostatni otwór i mur skończony.
Abu-Rasak siedział we wnętrzu, czekając śmierci, która go zawiedzie do przodków.
Wstała teraz z ziemi wdowa i pozatykała wokół chaty suche gałęzie, na znak, że miejsce to jest nieczyste, potem zaś dała znak odejścia.
Około południa ruszył Hans Alienus w stronę tajemniczego miasta, otoczony swemi kobietami, wiodąc osła, na którym jechała staruszka. Przystawał na każdem wzgórzu i, osłaniając dłonią oczy, patrzył na wyraźniejsze coraz wieże, mury świątyń i wąskie schodowe piramidy. Miał teraz zaspokoić zdawna żywioną tęsknotę, wkroczyć w ulice tego miasta i spojrzeć przez jego bramy.
Byli już tak blisko, że dostrzegał smołę ziemną, pokrywającą cegły murów obronnych. Nagle spotkali korowód stu obszarpanych jeńców wojennych, ciągnących na drewnianych kółkach wykutego z kamienia sfinksa. Potwór leżał bokiem, uwieńczony gałęźmi cyprysowemi, na nim zaś siedział chłopak grający na fletni, machający brunatnemi nogami, tuż przy ludzkiej twarzy skrzydlatego kolosu. Poza chłopcem stał oparty o niego kierownik i dawał rozkazy, dmąc w wielką, metalową tubę.
Poświęcony ofiarą krwawą, kamienny posąg wiódł na miejsce przeznaczenia kapłan, jadący w trzęsącej, pozłocistej kolasie dwukonnej. Głowę okrywała mu biała zasłona z srebrnemi dzwonkami po końcach, o czerwono brzeżonych otworach na oczy. Na piersi spływała mu szata z bisioru, haftowana w płomyki