Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/229

Ta strona została przepisana.

i znaki gwiezdne, zaś na kolanach trzymała ta zagadkowa postać kielich z żółtego szkła, w którym łyskało światełko. Za siedzeniem pojazdu stał chłopiec z wielkim, obszytym frendzlą, żółtym parasolem, zaś tuż przy kołach, tnących głębokie koleje, kroczył służący w żółtej koszuli.
Kapłan spojrzał błyszczącemi oczyma zakrytej twarzy na Hansa Alienusa i szepnął coś służącemu, który doń zaraz przystąpił.
— O zazdrości godny cudzoziemcze! — rzekł doń — Łaska Bela spoczywa na tobie! Pan mój zawiadamia cię, że najmłodsza z twych towarzyszek znalazła upodobanie w oczach Najwyższego, który schodzi z niebios ku córom ziemi. Wykąp ją, namaść jej ciało i włosy wonnościami i zawiedź o zachodzie słońca do świątyni. Tam, na szczycie wzniesionej ku czci Bela piramidzie, spędzi z bogiem noc na łożu złotem, usłanem miękko, które czeka zawsze dziewice wybrane. Rano otrzyma bogaty podarek i zostanie ci zwróconą.
Służący odszedł, nie czekając odpowiedzi, ale zaledwo Hans Alienus wydostał się z tłoku ciągnących posąg, otoczyło go dziesięciu jezdnych. Suknie ich były podarte, a pod płaszczami skrywali wyraźnie broń. Przywodził im Etjopijczyk ze znakiem niewolnictwa, trzema bliznami na policzku. Uderzył Hansa poufale po ramieniu i rzekł:
— Zaprawdę, zbyt biedny jesteś, człecze, by włóczyć z sobą tak piękne dziewki! Sprzedaj mi je za dobrą cenę. Szczerze mówiąc, sam wielki Sardanapal wysłał mnie w tę buntowniczą okolicę, po owoce do swego żywego sadu. Nie namyślaj się, jeśliś mądry!