Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/230

Ta strona została przepisana.

— Nie handluję żywym towarem i nie chcę być napastowany co krok z powodu mych kobiet! — odparł Hans, podnosząc groźnie laskę pielgrzymią.
W tej chwili zarzucono mu z tyłu płaszcz na głowę i ściśnięto tak koło szyi, że mu zamigotały w oczach gwiazdy i padł na ziemię. Girgil pomogła mu zdjąć zasłonę, nie szczędząc tajemnych pieszczot, ale jednocześnie usłyszał przenikliwy krzyk i, odsłoniwszy oczy, zobaczył, jak Etjopijczyk mknie, unosząc przed sobą, na siodle, Ahirab, i śmieje się szyderczo.
Jezdni minęli w szalonym galopie rów forteczny wzdłuż murów i niebawem ucichł tętent niekutych ich koni.
Hans Alienus złamał na kolanie laskę pielgrzymią, objął dłońmi skronie i wykrzyknął donośnie:
— Czemuż straciłem ją właśnie, która mi była nad was wszystkie!
Potem poszedł dalej, wraz z szepcącemi trwożnie kobietami, przekroczył otwartą naścieżaj, kutą żelazem bramę, na której łuku widniał napis klinowem pismem, wieszczący iż tu, ponad głowami wędrowców, pogrzebioną została królowa.
Dotknął stopą nieskończenie długich, prostych ulic miasta cieniów, gdzie kotłowały tłumy mieszkańców, pomiędzy ogrodami, a mnóstwem niskich, ceglanych domów bez okien. Mężczyźni w białych koszulach i płaszczach kroczyli uroczyście, oparci na laskach o złotych rękojeściach, wyobrażających ptaki, owoce, lub kwiaty. Podobnie, jak każdy człowiek ma odmienny głos, tak i miasto każde posiada swój szczególny organ, tutaj zaś pukały i skrzypiały nieustannie wędrujące laski.