Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/233

Ta strona została przepisana.

mirtowym we włosach. Wznosząc chude ramiona, dotykał wielkiemi wskazującemi palcami strun, a rzewne, smutne dźwięki, wraz z pobrzękiem srebrnych dzwonków kapłańskich, przepajały ciszę.
Na wieszadle, o erotycznych kształtach, przymocowana była u stóp schodów metalowa tarcza z młotkiem na łańcuchu. Stali przy niej kapłani, a nagi chłopiec uderzył w nią przeraźliwie w chwili, gdy słońce zapadło za skraj ulicy. Tysiące widzów padło natychmiast na kolana, a laski zadudniły i zaskrzypiały rozgłośnie.
Z drzwi bocznych wyszło siedem dziewic bosonogich, bez klejnotów, przybranych w białe szaty, i stanęły, czekając rozkazu kapłana, który miał jedną z nich wezwać na szczyt piramidy, celem dopełnienia nocnego obrzędu.
W tej chwili wstał Hans Alienus, i chcąc, by go lepiej widziano, wszedł na cokół jednego z sfinksów, który, płonąc purpurą zachodu, rzucał niebieski cień wzniesionych, kamiennych skrzydeł na szeregi kapłanów. Pamiętny niepięknego kroju swych szat pielgrzymich, zrzucił z ramion płaszcz, tak że zwisł na samym jeno sznurze pasa, odsłaniając piersi i plecy. Ciemno czerwonem światłem oblana twarz jego nie przypominała teraz zwyczajnego śmiertelnika. Rysy nabrały sfinksowej tajemniczości, a powiew wiatru stłoczył ku ziemi kadzidlane dymy i rozwiał na boki jego długie, jakby kobiece włosy. Podniósłszy nagie ramiona, jął mówić do ludu głosem, co grzmiał ponad tysiącami głów i szedł falą daleko, ku tłumom, klęczącym aż na moście.
— Nie widzę powodu oddawania czci siłom przyrody, pragnąłbym atoli składać w świątyni hołd ra-