Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/234

Ta strona została przepisana.

dości życia. Atoli przystoi, by cudzoziemiec, prosty tokarz muszli, uznał nad sobą prawo i obyczaj kraju, w którym znalazł ochronę. Słuchajcież tedy! Bóg wasz obrał sobie jedną z żon moich, która była jeszcze dziewicą.
Tu przerwał mu oschły głos z dołu, który zawołał ku wielkiej radości tłumu:
— Acha! Żony jego są dziewicami! Odpędźcież tego człowieka! Niech nie przeszkadza kapłanom!
Ale Hans Alienus mówił dalej:
— Banda rabusiów, wysłana przez Sardanapala z Niniwy, skradła mi ją tuż pod murami miasta. Przezto Niniwa uczyniła wam ponowną krzywdę i splugawiła bóstwo wasze! Kwiat waszej młodzi poległ w walce z Niniwą. Ale przez dwa lata ta siedziba zgnilizny wytrzymywała obiężenie, gdyż Sardanapal zrzucał raz po raz szaty kobiece i dosiadał wojennego wozu. Dzisiejszej nocy jeszcze zgromadźcie broń i rynsztunek, ja zaś wyruszę o świcie, wprowadzę was do Niniwy i cudami swemi pomszczę waszego boga i samego siebie!
Trędowaty, okryty łachmanami starzec, klęczący pod schodami, uderzył kulami, jakby bił oklaski i zawołał szyderczo:
— Jeśli umiesz działać cuda, to wstrzymaj słońce!
Nie spuszczając wzniesionych ramion, wbił Hans Alienus oczy w tarcz słoneczną, której skrawek błyszczał jeszcze na ziemi. Głowy wszystkich zwróciły się w tym kierunku. Starcy i młodzieńcy jęli spinać się po ścianach świątyni, przy pomocy zawieszonych tu zbroi i szat, które spadały z trzaskiem z haków, kobiety podnosiły dzieci, przeciskały się między kapła-