Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/238

Ta strona została przepisana.

armję. Wszystkie dzielnice olbrzymiego, nieogarnionego miasta czuwały onej pamiętnej nocy, kiedy to słońce leżało, jarząc się i dymiąc na horyzoncie, niby wielkie ognisko i śląc czerwone promienie wzdłuż domów i murów ogrodowych, aż do terasy świątyni Bela, gdzie nie odprawiała obrzędu żadna dziewica słońca. Przerażeni tym cudem natury, składali liczni ojcowie rodzin tajemnie, po ogrodach swych, młode, ssące jeszcze koźlęta. Nad dachami bezsennych domów krążyły, jak w dzień, niespokojne ptaki, a po rozłogach pastwisk biegały, parskając, trzody.
Plac przed świątynią wyglądał jak obóz wojenny. Kapłani zauważyłi, że przybrany wspaniale Hans Alienus stoi ciągle jeszcze u stóp sfinksa, usiłując raz po raz dojść do głosu, przeto polecili uderzyć ponownie w metalową płytę i na ten dźwięk nastała chwilowo taka cisza, że słychać było szmer rzeki:
Alienus rzekł:
— Na widok starej, wypróbowanej broni ogarnęła was pewność zwycięstwa, o bracia! Jeśli atoli należycie sądzę, to Niniwy nie zdobędziemy temi narzędziami mordu. Zgromadźcież broń pośrodku placu i zdajcie pieczę nad nią starszym kobietom. Jeno tarcze zatrzymajcie dla obrony przed strzałami, miast mieczów atoli ujmijcież w dłonie świeże gałęzie palmowe. Przynieście też z domów i świątyń narzędzia muzyczne, piękne dzbany, misy, kadzielnice i kobierce, pozatem zaś uwijcie, jak można najwięcej wieńców mirtowych. Ruszą też z wojownikami w pole najpiękniejsze żony i córki. Tak uzbrojonym, o ile znam Sardanapala, nic się oprzeć nie zdoła.
Chciał mówić dalej, ale przygłuszył go hałas większy jeszcze. Kilku starców usiłowało mu się