Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/239

Ta strona została przepisana.

sprzeciwić, wzruszali też pogardliwie ramionami, ale młodzi i kobiety stanęli po jego stronie, ukazując słońce jako widomy znak potęgi cudzoziemca.
Bosonodzy chłopcy z wyostrzonemi sierpami wchodzili po ogrodach na palmy i zaściełali ziemię tysiącami palczastych liści, z których wiele zawisało też na murach. Wszystkie krzewy mirtowe zamieniły się w kępki suchych badyli, zaś z dobrze zamkniętych skrytek dobyto naczynia zdobne, od pokoleń całych nie używane. Plac przed świątynią, błyszczący w czerwonej poświacie cudem przybitego północnego słońca, zasypany został dosłownie bronią, narzędziami muzycznemi, dzbanami, kobiercami, liśćmi i kwiatami Zdawało się, że oto w ostatnią noc, zgromadzono wokoło trumny świata wszystko, co wytworzyć zdołała ludzkość w zawrotnym rozwoju swym, od skóry małpy do purpury Sardanapala.
Gdy upłynęły godziny nocy i zaczęło dnieć, podniosło się z powrotem słońce czyste, gorące, a powitały je z zapałem tłumy.
Hans Alienus otoczył hełm swój mirtowym wieńcem, wziął w rękę gałęź palmową i dosiadł dromadera, okrytego srebrzystą siatką, z jasnobłękitnym pióropuszem na głowie. Poprzedzali go ludzie, niosący wachlarze i harfy, a za nim kroczyli kapłan Bela, przemienieni w pawie, z roztoczonemi ogonami. Rozmach taneczny ogarnął też sfinksy-lwy i sfinksy-byki. Wśród grzmotu pękających skał jęły poruszać nogami i łączyć się z korowodem, stąpając tak mocarnie, że z murów domów spadały okruchy cegieł. Najsilniejsi z mężczyzn dźwigali ogromne nosze pełne kobierców i drogocennych naczyń, inni zaś, śpiewając głośno, kroczyli z kwadratowemi tarczami na plecach,