a żylastemi ramionami, rzuconemi na żółto-białe barki swych towarzyszek. Wszyscy mieli gałęzie palmowe. Do pasa obnażone szły kobiety, tanecznym krokiem, a rąbki szat ulatywały wdzięcznie za każdym ruchem nogi. Pomalowane były jaskrawo gipsem i sokami roślin, a nad strojne w mirtowe wianki głowy, unosiły hałaśliwe kołatki, napełniając rozgwarem powietrze. Pozostałe starsze kobiety rzucały z dachów życzenia szczęścia, a także brały naręcza gałązek mirtowych, opadłe podczas wicia wieńców i sypały na tłum, nosze i wielbłądy.
Rosnąca coraz to bardziej armja zostawiła rychło za sobą mury miasta i kroczyła przez ogrody palmowe. W tej chwili szał radości ogarnął też i wino palmowe, skryte przez wieśniaków po piwnicach, tak że rozsadziło dzbany i beczki i trysło fontanami. Wojownicy i kobiety rzucili się na ziemię i pili z dłoni lub zanurzali spocone twarze w strumienie płynu, który perlistym deszczem oszołomienia skropił też wielbłądy, muły i konie. Donośne głosy zwierząt zmieszały się z pieśniami idących, piskiem fletni i ręcznych bębenków.
Skryte po skalnych komyszach pustyni lwy jęły mruczeć, zwęszywszy żywy łup, biły wściekle ogonami o głazy im bliżej nadchodził hałaśliwy, tęczobarwny korowód. Ale wnet, jakby ujarzmione, ocierać się zaczynały, a żółte, gorące złomy, wyły z zachwytu i podchodząc do orszaku kroczyły spokojnie, przytulone do lędźwi ludzkich, lub też skakały ochoczo pomiędzy zielonawemi kręgami piór łyskliwych pawi.
Dopiero jedenastego dnia pragnienie i wyczerpanie przygasiły nieco zapał wędrowników. Kobiety dobywały z piasku pustynnego małe kamyczki, które
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/240
Ta strona została przepisana.