Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/244

Ta strona została przepisana.

napracowały się niemiało. Urządzono co prędzej ucztę pośród zwłok, a ciemne godziny doby minęły szybko. Rychło też zamrowiły się sterczące z piasku skały czarnemi sępami, które towarzyszyły Hansowi w kraj cieniów.
Orzeźwieni wodą ze zdobytych bukłaków, ruszyli ochoczo wraz ze świtem wojownicy babilońscy dalej i po kilku dniach wędrówki przez kraj uprawny, stanęli pod murami Niniwy, witani okrzykami radości i surmami rodaków, oblegających już od lat dwu to miasto.
Wszędzie na murach lśnił oręż, oraz błyszczały żółte i czerwone grzebienie hełmów, zaś ze szczytu jednej z wież zębatych, gdzie oblegani tańczyli radośnie w beztroskiej uciesze, dolatywały ostre poświsty fletni.
— Bawi się lud Sardanapala! — rzekł Hans Alienus — Tak go się zastać spodziewałem! Idę niszczyć tego człowieka, którego cenię ponad wszystkich innych.
Sięgnął po trójkątny rylec z kości słoniowej i skreślił na miękkiej płytce glinianej te wyrazy pismem klinowem:
— Do Sardanapala, od sługi jego Hansa Alienusa! Porwałeś mi tę z żon moich, która mi była najdroższą. Zmusiłeś mnie, bym odrąbywał głowy wojownikom twoim. Prorokuję ci rychły skon. Czekam pod miastem, zbrojny w gałęzie palmowe, kobierce, dzbany i córy Babilonu. Wejdź sam na mury miasta jutro, za pierwszem pianiem koguta i osądź, czy możesz nam się oprzeć.
Płytka ujęta w drewnianą ramę, złożona została do szkatułki z drzewa różanego, zapieczętowana i dziesięciu dostojnych mężczyn zaniosło ją Sardanapalowi.