Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/247

Ta strona została przepisana.

jeszcze winem, młodszych mężczyzn i kazał im, przy nie milknących odgłosach zabawy, rozwinąć na pobliskiem wzgórzu kobierce, pokryte postaciami zwierząt i drzew, tak by je widać było z miasta. Na szczycie, gdzie spał jeden z kamiennych sfinksów, otoczony lwami i pawiami, kazał ustawić nosze, a dzbany i misy zaczęły połyskiwać już w półmroku. Podczas gdy wynoszono na wzgórze pięć ostatnich nosz, zapiały w mieście koguty, a jasność wzrastać zaczęła szybko.
Nagle zabrzmiało uderzenie miotem w płytę metalową. Wojownicy na murach padli na ziemię, znikły grzebienie hełmów poza flankami, tak że Niniwa wydała się w mgnieniu oka bezbronną i wymarłą. Huczały tylko płyty metalowe, a na najwyższą wieżę wyniesiono coś w rodzaju purpurowego namiotu z czterech zasłon, rozpiętych na czterech włóczniach. Na szczycie namiotu powiewał biały pióropusz, a ten który wewnątrz się znajdował, pozostał niewidzialnym. Ale oblegający wiedzieli, że namiot posiada otwory i że w chwili, kiedy chłodny wiatr poranny mrozi ich twarze i gasi pochodnie uczty, oko Sardanapala spoczywa na nich.
Zmilkły skrzypce i bębenki ręczne, ucichł śpiew. Jakby na dany znak, wstali wszyscy i skłonili się nisko, pełni trwogi i szacunku dla tego, w którego oblicze spojrzeć nie śmieli, który atoli przebóstwił człowieczeństwo w swej osobie, rozległy szmat ziemi wprawił w drżenie dźwiękiem swego imienia i oślepił oczy ludzkie niewysłowionem pięknem.
Hans Alienus również pochylił głowę, drżąc i nie śmiejąc spotkać wejrzenia, które go poszukiwało z odległego namiotu.