Posłyszał chrapliwe tony strun z głębi domu i zmarszczył czoło:
— Żyją tu ludzie silni, barczyści, pośród uciech, które późniejszym pokoleniom dostępne będą jeno na lękliwie wzbronionej drodze wyobraźni. Jak kolos wznosi się tu Sardanapal, dzierżąc w dłoni wszystko, co jeno dać może świat. Teraz jest lato, zaś jesienią będą ludzie siedzieć skuleni, badając, czemu jabłko spada na ziemię, nie zaś w chmury leci. Cóż mi po wiadomości, z czego składa się figa, skoro mi tak smakuje? W ogrodzie moim rozkwita i więdnie róża, nie pytając... czemu. Piję pożądliwie wodę, bez względu na to, czem jest. Nacóż mi badać istotę gwiazd, skoro ziemia czaruje mnie ogrodami i chłodnemi wieczorami. Czy księżyc pokrywa roślinność, czy jest on kulą lodu, obojętne mi to, skoro posiadam ciepły płaszcz i słyszę z poza murów dochodzący brzęk ręcznych bębenków parku Sardanapala. Czy świat w ten, lub inny sposob zginie, sprawa ta nie czyni twardszą poduszki mojej, ni bardziej gorzką solonej oliwki. Na kolanach dziękowałbym, o Niniwo, gdybym był jednym z twych beztroskich synów! Usta me śmieją się, język żartuje, ale samego siebie oszukać nie zdołam. Gdy obieram figę, lub rozłamuję oliwkę, myśl szepce mi ustawicznie swe: „czemu“ i „jak“ i nie zwracając uwagi na tańczące kobiety, tęsknię za utarczką słowną z jakimś szperaczem. Byłem cudzoziemcem w ojczyźnie, czy jestem i tu mniej obcy?
Noc nadeszła, rozbłysły gwiazdy, a on stał dalej na dachu. Zszedł dopiero około północy, ale długo jeszcze dumał, oparty o poręcz wąskich schodów.
— Zginiesz, Niniwo! — powiedział. — Każdy naród raz tylko rozkwita.
Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/269
Ta strona została przepisana.