Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/278

Ta strona została przepisana.

nim leżał pas światła wypełzły z pod rąbka kotary. Uchyliwszy zasłonę ostrożnie i z wahaniem, zobaczył komnatę oświetloną pochodnią zatkniętą na ognisku pośrodku. Pierścionki dymu i skry leciały ku otworowi w stropie, a płonące drzewo syczało od kropel wpadającego tu deszczu.
Przy ogniu siedziała Ahirab na łożu obszernem, pokrytem siwą matą wełnianą. Płomień oświetlał jej chude, niemal zapadłe policzki i szczupłą szyję, okrytą niebieskiemi żyłkami. W ręku trzymała wrzeciono.
Posłyszawszy kroki, podniosła głowę, spojrzała smutnie na Hansa i powiedziała:
— Oczekuję władcy kraju.
— Gdzież jest?
— Zemdlał wyczerpany przejściami wieczoru i pokonany własną niemocą. Są przy nim lekarze. Czekając, wzięłam jego wrzeciono, by skrócić sobie czas.
— Gdy odzyska przytomność, radość upadku da mu dziesięciokrotne siły. Wówczas przyjdzie do siebie, to też tu nań zaczekam. Tędy wiedzie droga do twego serca... nieprawdaż?
Przesunął palcem po ostrzu noża, który wypadł z za pasa Sardanapala.
Siedząc dalej wpatrywała się migdałowatemi oczyma w ogień, który podkreślał jeszcze otaczające je szerokie pasy czernidła. Okręcone purpurą i lśniąco białą przędzą wrzeciono warczało, a dziewczyna snuła nić podnosząc jedną rękę wyżej od drugiej.
— Siostry moje tańczyłyby i śpiewały — powiedziała — wabiłyby cię i drażniły najwyszukańszemi sposobami. Nade mną zawisł czarny los, mam przeczucie, że zbliża się mój skon.